wtorek, 4 grudnia 2012

16 Rozdział


Carlisle:


    Kiedy tylko przekroczyłem próg do szpitala, usłyszałem różne głosy. Słyszałem płacz; to on przeważał w całym budynku i ogarniał go swym żalem. Trudno było sobie wyobrazić smutek niektórych osób, które pozostawiły tu swoich ukochanych z nadzieję, że będę mogli spotkać ich przy wigilijnym stole w domach, a nie dzielić się opłatkiem w tak przerażającym i smutnym miejscu dla wszystkich. To trzeba było przeżyć.
    Zawsze staram się, aby ocalić każdego. Nigdy nie mówię nie. Staram się patrzeć na to wszystko ze strony optymisty, a nie pesymisty. Gdybym powiedział do pacjenta, że niedługo umrze i zostało mu około tygodnia, to nie mógł by się cieszyć tymi ostatnimi dniami. Pragnąłem, by były dla niego najpiękniejsze.
    Ruszyłem w stronę mojego gabinetu. Po drodze witało mnie mnóstwo ludzi i pielęgniarek, które śmiały się pod nosem. Martwiło mnie czasem ich zachowanie. Miast skupić się na pracy, to plotkowały o mnie. Chodź te plotki były na mój temat pozytywne, to i tak nie powinny tego robić. Każde ich słowo trafiało i tak do moich uszu. Często patrzyły na me palce u dłoni, czy nie mam na nich pierścionka. Były to przeważnie powody do żartów moich przyjaciół z pracy.
    Otworzyłem srebrną klamką prowadzącą do mojego pokoju. Panował tam straszny chaos i nieporządek. Różne papiery walały się na moim biurku, w kątach, szafkach i na krzesłach. Przydałaby mi się tu kobieca ręka, ale nikt nie miał na to czasu, gdy co chwila do szpitala dochodził nowy pacjent. Sam byłem bardzo zajęty.
    Zasiadłem na czarnym, skórzanym fotelu. Oparłem się o nie i chwyciłem do rąk jakieś papierki i pióro, które zamoczyłem w kałamarzu. Powpisywałem w pionowe kolumny numery pokoi i imiona pacjentów, którzy w danym pomieszczeniu się znajdowali. Na stole miałem położoną kartkę, na której zostały wpisane właśnie to, co musiałem przepisać. Dla niektórych była to nużąca praca, nazywali ją syzyfową pracą, lecz mi ani trochę nie przeszkadzała.
    Uwielbiałem swoją pracę. Medycyna od zawsze była dla mnie fascynująca, ale jako człowiek nie mogłem robić tego co kocham. Jako wampir zostałem lekarzem, ponieważ chciałem pomagać ludziom. Miałem szansę być jednym z lepszych. Na zgłębianie wiedzy o nowych postępach w medycynie miałem wieczność. Jednak teraz mogłem się nią dzielić z ukochaną osobą u boku.
    Na samą myśl o Esme na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Miast być przy niej byłem tutaj - w mojej pracy. Wiedziałem, że jest jej ciężko. Chciała, by Edward wrócił, tak samo jak ja. Jednak musiałem tu przyjść. Pragnąłem chodź na chwilę zapomnieć o mojej kłótni z synem, która co chwila mi się przypominała. Szpital - to było miejsce w którym mogłem o tym zapomnieć chodź na chwilę.
    Ktoś zapukał do moich drzwi. Powiedziałem tylko zwykłe ,,proszę" i kobieta weszła do środka. Była ona niska i pulchna, wyglądała na około czterdziestu lat, miała brąz włosy, które były zaczesane w zwykły kok, a ubrana była w ciuchy pielęgniarki, czyli biała sukienka z czerwonym naszyciem i znaczkiem szpitalnym.
    Wskazałem jej gestem dłoni na krzesło, które było po drugiej stronie mojego biurka. Oderwałem się od oparcia i przybliżyłem do niego. Kobieta niepewnie podeszła i usiadła. Jej mina nie wnioskowała nic dobrego. Wyglądała na przerażoną. Musiało się stać coś okropnego.
   - O co chodzi? - Popatrzyłem na nią i oczekiwałem od niej logicznej odpowiedzi, ponieważ niektóre pielęgniarki nie potrafiły ułożyć zdania, wiedząc, że jako doktor oczekuje porządnej informacji.
   - Stało się coś strasznego, doktorze. - Kobieta spuściła głowę. - Przywieziono dziś do szpitala trojga ludzi...
   - Są w śmiertelnym stanie, prawda? - Przerwałem jej, co było z mojej strony niekulturalne.
   - Nie całkiem... - zawahała się, a w jej głosie było słychać smutek i żal. - Przywieziono ich nieżywych; takich także znaleźli. Jeden z mieszkańców zauważył ich w jakimś zaułku. Myślał, że są pijani. Podszedł bliżej i spostrzegł, że nie oddychają. Od razu zawiadomił szpital.
   - To okropne...
   - Ale to nie koniec! - Wykrzyknęła. - Jest coś jeszcze... - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. - Niech doktor pójdzie za mną.
   Podniosłem się z krzesła i poszedłem za pielęgniarką. Szliśmy przez długi korytarz, aż w końcu trafiliśmy do pomieszczenia, którego nikt nie lubił odwiedzać. Niektórzy mówili, że tam straszy, ale to było tylko ludzkim wymysłem.
    Weszliśmy do kostnicy. Na samym środku pomieszczenia były rozłożone trzy metalowe stoły. Każdy był okryty, ale można było dostrzec ludzkie sylwetki. Doszedł do mnie znajomy zapach. Podszedłem bliżej i odkryłem środkowego mężczyznę - wcześniej powiadomiono mnie, że są płci męskiej - był blady. Nie miał żadnych ran, ale kiedy przechyliłem jego twarz na szyi ujrzałem odcisk zębów. Byłem teraz pewien, kto to zrobił.
    Zakryłem go i wróciłem do pielęgniarki, lecz najpierw obejrzałem szyję dwóch pozostałych mężczyzn. Kobieta popatrzyła na mnie.
   - To było jakieś zwierzę - nie mogłem powiedzieć jej prawdy. - Niech pani przekaże wszystkim, by nie plątali się wieczorem po ulicach, tylko siedzieli w domach. To zwierzę mogło być wściekłe. Nie wiadomo co chodzi po ulicach naszego miasta.
    Wyszedłem z gabinetu i od razu udałem się do gabinetu ordynatora oddziału do którego byłem przydzielony. Zapukałem w mahoniowe drzwi za których wydobyło się proste ,,wejdź". Przekręciłem gałkę od drzwi i wszedłem do środka.
   - O co chodzi, Carlisle? - Ordynator nawet na mnie nie spojrzał; wzrok miał utkwiony w papierach.
   - Czy mógłbym się wcześniej zwolnić? Nie czuję się najlepiej.
    Chudy mężczyzna o siwych włosach i brwiach spojrzał na mnie, unosząc prawą brew do góry. Wyglądał na zdziwionego, ale nie miałem czasu na zastanawianie się, co mu się stało. Stałem w drzwiach i czekałem na jego odpowiedź. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się przy mojej ukochanej.
   - No dobrze, ale dziwi mnie ten fakt. Nigdy jeszcze nie chorowałeś odkąd jesteś tu z nami. Mam nadzieję, że to nic poważnego. - Starzec wrócił do przerwanej pracy.
   - Dziękuje. Do widzenia.
   - Do widzenia...
    Wyszedłem z gabinetu ordynatora i od razu udałem się do mojego. Zdjąłem  fartuch i narzuciłem na siebie czarny płaszczyk. Zmierzałem do wyjścia w szybkim tempie. Esme musiała się dowiedzieć o wszystkim, a było to ważne nie tylko dla mnie, ale i dla niej. Możliwe, że chodź trochę złagodzę jej rozpacz.

Esme:


    Patrzyłam przez okno. Nie nudziło mnie to. W koło słyszałam najróżniejsze odgłosy dzięki mojemu wyostrzonemu słuchowi.
    Spacer stada sarenek...
    Śpiew ptaków...
    Szum drzew...
    Śmiechy i śpiewy biesiadników...
    Wyznani swoich uczuć...
    Prośby...
    Mnóstwo głosów dochodziło do mych uszu. Każdy zapamiętywałam. Niektórych nawet nie rozumiałam, ale syciłam się nimi. Wszystko było dla mnie takie nowe. Odkąd jestem wampirem, świat wydaję się piękniejszy. Widzę mnóstwo szczegółów, których nie mogłam dostrzec ludzkim okiem.
    Tak bardzo chciałam, aby mój Anioł był tu ze mną. Jeszcze nigdy nie czułam się taka dopełniona. Od zawsze brakowało mi jednej części, lecz odkąd jest on wszystko jest na swoim miejscu. Nie rozumiałam tego uczucia, ale było niesamowite.
    Oderwałam się od okna, które zamknęłam. Poprawiłam firankę i zeszłam na dół. Przeszłam do schowka i zaczęłam myszkować. Wiedziałam, co szukam. Przepatrzyłam wszystkie koszulę Carlisle i niektóre miały mnóstwo dziurek, przez co nie nadawały się do użytku. W trzech znalazłam większe i to o wiele. Mojemu Aniołowi już dawno przydałaby się gosposia, która mogłaby sprzątać w domu. Nie było tu idealnie, ale mogłam przywrócić temu mieszkaniu pierwotny stan, czyli za nim go wybudował. Opowiadał mi, że budowa nie zajęła mu dłużej niż około roku. Było to dla mnie niesamowite, ponieważ był on okazały i ogromny.
    - Mam... - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam srebrne pudełeczko w którym znajdowało się kilka igieł i różnokolorowych nici.
    Usiadłam na krześle w kuchni. Potrzebne rzeczy - nożyczki, szpilki, nici - położyłam na blacie kuchennym, a ubrania na małym stoliku, który stał blisko wejścia.
    Nie skończyłam nawet zaszywać pierwszej koszuli, gdy do domu wpadł rozwścieczony Carlisle. Rzuciłam ciuch na blat kuchenny i pobiegłam na korytarz do niego. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. W mojej głowie krążyło pytanie, co mogło go tak zdenerwować.
    Popatrzyłam na niego pytająco, a zarazem przerażona. Wyciągnął rękę i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił mnie i trzymał w ramionach. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a ręce owinęłam w koło jego.
    - Co się stało? - Zamknęłam powieki. Czułam jego ból.
    - Stało się coś strasznego... - po jego głosie można było wykryć smutek, nie wściekłość.
    Oderwałam głowę, lecz rękoma wciąż go oplatałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i oczekiwałam tego, aż wyjaśni mi to, co się stało.
    - Znaleziono trzech martwych mężczyzn. Wszyscy mieli na szyjach ugryzienia. Ludzie myślą, że to jakieś zwierzę...
    - Ale ty nie... - spuściłam głowę. Wiedziałam o co mu chodziło.
    - Nie. - Przysunął mnie ponownie do siebie. - To nie jest najgorsze, Esme - uniosłam głowę, a mój wzrok ponownie spoczął na nim. Czekałam na dalszy ciąg. - Wyczułem znajomy zapach i to aż za bardzo.
    Na twarzy  Carlisle można było wykryć okropny smutek. Schowałam głowę w jego ramionach.
    - Myślisz, że to...
    - Tak. - Nie dał mi dokończyć zdania. - Przynajmniej wiemy, że nic mu nie jest.
    Moje oczy stały się suche. Cieszyłam się, że jest bezpieczny, ale zasmuciło mnie to, co uczynił. Nigdy bym się tego po nim nie spodziewałabym, ale także nie mogłam go znienawidzić. Kochałam go, jak rodzonego syna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz sprawia, że unoszę się w powietrze!
Przyjmuję krytykę, gdyż jestem tylko amatorką.
Notki o nn piszcie w zakładce - SPAM.
Swoje blogi polecajcie w zakładce - SPAM.