wtorek, 4 grudnia 2012

14 Rozdział


Esme:


   Carlisle złapał moją rękę, a następnie obrócił się w moją stronę. Trzymał moją dłoń i patrzył prosto w moje oczy, a ja w jego. Mogłam sobie tylko wyobrazić moją minę; byłam zdziwiona, a zarazem przestraszona sama nie wiedząc dlaczego.
   - Carlisle... - wyszeptałam. Chciałam wiedzieć, co się wydarzyło pomiędzy nim, a Edwardem.
   - To nie najlepszy moment na rozmowę.
    Puścił moją rękę i zaczął iść przed siebie. Zdenerwowałam się, że każdy mnie tak omija i się mną nie przejmuje.
    Carlisle znajdował się kilka metrów dalej. Wampirzym tempem podbiegłam do niego; wciąż nie mogę się do niej przyzwyczaić. Stanęłam przed nim i spojrzałam na niego błagalnie. Miałam dość tego wszystkiego i, chodź byłam wampirem, byłam zmęczona. Anioł stanął i podniósł lekko podbródek do góry, jakby chciał mi pokazać, że się mną nie przejmuje, ale w tej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Jestem od niego silniejsza.
    Podeszłam do niego, przez co dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Przypomniała mi się chwila, jak mnie pocałował, ale wiedziałam, że teraz tak na pewno nie będzie i nie powinno. To nie to miejsce i nie ten moment na namiętność, myślałam. Pomimo tego że sobie to cały czas powtarzałam, to trudno było mi się oprzeć jego postawie, pełnych ustach i tego, jak bardzo jest, albo był, dla mnie miły, wyrozumiały i potrafił mnie dobrze słuchać. Przez głowę przeleciała mi myśl, że znam go od niedawna, a jednak w wieku szesnastu lat mogłam go poznać. Chodź miałam wtedy złamaną nogę, to uśmiech nie znikał z mojej twarzy, gdy tylko on był w pobliżu.
     Zbliżyłam się jeszcze kawałek. Uniosłam głowę do góry i popatrzyłam w jego złote oczy. Czekałam chwilę, dopóki i on nie spojrzy w moje. Nie musiałam długo na to czekać. Opuścił odrobinę głowę, a jego oczy od razu spotkały się z moimi. Nie uśmiechałam się, ale w duchu szalałam z radości, że zwrócił na mnie uwagę, nawet w tym stresującym momencie.
      Jego ręka powędrowała na wysokość mojej twarzy. Kątem oka popatrzyłam na nią. Opuszkami palców muskał mój policzek. Pragnęłam tego, by zanurzyć swoją dłoń w jego, lecz coś w środku podpowiadało mi, że to zły pomysł. Edward, pomyślałam. Czułam, że potrzebuję teraz kogoś przed kim mógłby się wyżalić. Nie byłam jego matką, ale on wydawał się mi moim synkiem. Musiałam jakoś mu pomóc, chodź Carlisle w tej chwili był spełnieniem moich marzeń.
   - Nie! - Anioł spojrzał na mnie zdziwiony i od razu zabrał swoją dłoń. Musiał sobie pomyśleć, że nic do niego nie czuje. - To nie tak - chwyciłam jego rękę moimi i zacisnęłam je w piąstkę. - Nie mogę, chodź tego chcę, chcę ciebie, ale Edward. On nie może tak po prostu uciec i ty także! Jesteś jego wzorem. Proszę, wyjaśnij mi co się stało. Obojga wyszliście tak nagle. O co się pokłóciliście?
    Popatrzyłam na niego pytającymi oczami. Z jednej strony chciałam, by wyjaśnił mi co się stało, a z drugiej musiałam znaleźć Edwarda.
   - To nie jest ważne - pokręcił przecząco głową. Nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Musiało być to coś ważnego, ale powinnam o tym wiedzieć.
   - Jest - wzmocniłam zacisk na jego dłoni, czując, że chce ją wyrwać. - Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
   - Bo dotyczy ciebie i mnie! - Wrzasnął. Pierwszy raz ujrzałam go tak zdenerwowanego, lecz nie zamierzałam go puszczać i tak po prostu dać mu odejść. - Kiedy ujrzałem cię w kostnicy... Przypomniałem sobie tą zawsze uśmiechniętą, radosną szesnastoletnią dziewczynę z marzeniami. Widziałem, jak bardzo cieszysz się życiem, każdą sekundą. Nigdy nie poznałem kogoś tak bardzo pozytywnie nastawionego na życie. Chodź sam o tym nie wiedziałem, to wtedy zakochałem się w tobie - nie umiałam nic powiedzieć, więc słuchałam dalej. - Po dziesięciu latach znów cię spotkałem, lecz nie w miejscu w którym bym chciał. Leżałaś bezbronna i umierająca. Nie mogłem cię tak zostawić; nie potrafiłem. W głowie wciąż plątała mi się myśl, jak ktoś bardzo musiał ją skrzywdzić, by pragnęła się zabić.
    Patrzyłam w jego oczy, które stały się suche. Żadne słowa nie mogły wyrazić tego, jak się czuje właśnie w tej chwili. Szczęście, radość, miłość... Gdybym tylko mogła płakać, to łzy lały by mi się strumieniami. Carlisle przyjrzał mi się uważnie. Wyglądał na zaniepokojonego.
   - Esme, ty płaczesz? Uraziłem cię? - Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie umiałam pokazać mu tego, jak się teraz czuje.
     Nie mogłam wytrzymać tego, co w środku mnie się działo. Popatrzyłam w oczy Anioła. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam ręce na jego szyi. Powoli zbliżyłam się do jego twarzy i złożyłam na jego ustach pocałunek. Było to wyrażenie tego, co drzemie we mnie i chce się w końcu wydostać na powierzchnię. Oderwałam się na chwilę od niego.
   - To było najpiękniejsze, co ktokolwiek mógł dla mnie zrobić - znów go pocałowałam.
     Nasze usta splotły się razem. Czułam, jak jego ręce wędrują po moich plecach. Zanurzyłam swoje dłonie w jego włosach. Uniósł mnie do góry, by móc patrzeć w moje oczy. Oparłam swoje czoło o jego. Postawił mnie na ziemi i położył swoje dłonie na moich policzkach.

Carlisle:


    W końcu powiedziałem jej to, co tłumiłem od naszego pierwszego zbliżenia. Trzymając dłonie na jej policzkach, czułem przyjemne mrowienie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam kogoś tak niesamowitego, jak Esme która potrafiła mnie oczarować, że przy niej nie czuję się, jak morderca.
   - Carlisle... - do moich uszu dobiegł jej cichutki głosik.
   - Tak? - Popatrzyłem na nią i czekałem, aż coś powie.
   - Znowu będziesz mnie tak omijać, czy pozwolisz mi spędzać ze sobą czas?
    Zaśmiałem się i przytuliłem ją mocno do siebie. Dopiero teraz dotarły do mnie słowa Edwarda: Krzywdzisz ją, nie rozumiesz tego? Jeżeli teraz czegoś nie zrobisz, to stracisz ją na zawsze. W twojej głowie mogę dobrze usłyszeć, jakie mocne uczucie do niej żywisz. Nie niszcz tego jakimiś swoimi nie realistycznymi bzdurami! Dobrze wiesz, że ona czuje to samo do siebie, ale nie chcesz tego do siebie dopuścić, dlaczego? Nie wierzysz mi?! Dobrze!  Ale pamiętaj, że jeśli ona zechce odejść, to i ja z nią pójdę, a jeżeli nie będzie chciała, bym jej towarzyszył, to i tak odejdę, ale sam. To będzie tylko przez twoją głupotę! I wtedy wyszedł również ze mną, lecz poszliśmy w przeciwne strony. Słyszałem potem, jak Esme wychodzi z domu. Myślałem, że pobiegnie za moim synem, ale myliłem się. Jednak jej na mnie zależy i Edward miał rację.
   - Nie, nie będę. - Pocałowałem ją w jej cudowne miodowo-złociste włosy.
    Czułem, jak Esme tuli się do mnie. Była dla mnie kimś więcej, niż jakakolwiek wampirzyca. Każda myśli tylko o swoim wyglądzie, pieniądzach i tym by mieć przystojnego wampira u swego boku; samolubne to za mało powiedziane.
   - Przepraszam cię, za to co ci zrobiłem. Zachowałem się nie mądrze i dziecinnie. Bałem się, że nie czujesz do mnie tego samego, co ja do ciebie - spojrzała na mnie.
   - Dziękuje - wyszeptała.
   - Za co?
   - Za wszystko. Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam kogoś takiego, jak ty a tym bardziej że będziesz odczuwał te same uczucia, co ja do ciebie. Carlisle, kocham cię - ponownie mnie pocałowała, lecz tym razem był on krótki i szybki.
   - Ja ciebie również Esme, kocham cię. - Uśmiechnąłem się do niej, a ona do mnie. Była cudowna pod każdym calem. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej. Gdybym nie odszedł od Volturi, to nigdy nie spotkałbym tak uroczej istoty. - Nie wyobrażam sobie moich dni, gdybym miał je spędzić osobno, bez ciebie. Dziękuje ci, że mi zaufałaś i nie uciekłaś, gdy przemieniłem cię w potwora...
   - Nie jesteś potworem - przeszkodziła mi, ale nie byłem na nią zły. - Nie znam innych wampirów, ale na pewno ty się od nich różnisz i to nie tylko pod tym względem że pijesz zwierzęcą krew, ale jesteś dobry dla ludzi; ratujesz wiele żyć, czego nie potrafi wielu lekarzy, lecz ty tak.
    Pocałowałem ją w czoło. Była taka cudowna i wierzyła w to, że nie jestem taki, jak inne wampiry a ja jej wierzyłem i wpajałem każde słowo, które wydobyło się z jej cudownych, różowiutkich usteczek.
   - Warto było czekać na kogoś takiego, jak ty nawet jeżeli musiało to trwać około trzystu lat.
   - Warto było cierpieć przy Charlesie, tyle lat by tylko mogłam spotkać swojego Anioła... - zaśmiałem się, a uśmiech z moich ust nie schodził.
   - To właśnie tak nazwałaś mnie, gdy pierwszy raz ujrzałem cię po twojej przemianie.
   - W myślach wciąż cię tak nazywam. - Tym razem to z jej ust wydobył się dźwięczny śmiech.
   - Nie musisz już tylko w myślach.
   - Dobrze, Aniele.
    Ponownie nasze usta złączyły się w jedno. Ta chwila jednak nie mogła trwać zbyt długo. Musieliśmy znaleźć Edwarda, nie miałem pojęcia, gdzie jest i co robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz sprawia, że unoszę się w powietrze!
Przyjmuję krytykę, gdyż jestem tylko amatorką.
Notki o nn piszcie w zakładce - SPAM.
Swoje blogi polecajcie w zakładce - SPAM.